poniedziałek, 21 lutego 2011

Batony, woda.... vol. 2

W sobotę wraz z Franklinem znów mieliśmy okazje urządzić sobie mały maraton palenia. Oczywiście w Amsterdamie jako, że posiadanie marihuany jest w Polsce wciąż nielegalne hehe. Nie chcąc narażać się organom ścigania, które w obronie niezmąconego ćpuństwem stanu świadomości gotowe są przeszukiwać mieszkania starszych pań, jemy tylko ryż i pijemy wodę z kranu. Za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze możemy w weekendy pozwolić sobie na odrobinę relaksu w lepszym kraju. W każdym razie pamiętając o naszych wiernych czytelnikach, w dobrych humorach po zwycięstwie Arsenalu nad wiadomo kim pozwoliliśmy sobie na przeprowadzenie kolejnego testu popaleniowych przekąsek.

 Zacznę od nowego batonika Corny tego z mlecznym nadzieniem. Kiedy jadłem go w stanie trzeźwym oceniałem go na idealnego kompana do blanta. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna, w wyższym stanie świadomości Corny traci smak, przez to ma się uczucie jakby się jadło wodę w stanie stałym z odrobiną cukru. Rozczarowanie niczym widok Evy Longori bez makijażu, nie polecam.




     Polecam za to tandem Bounty-MilkyWay, oba bardzo słodkie i smaczne. Do Baunty warto mieć coś do popicia bo przy wysuszonym gardle bywa trudny do przełknięcia. Z MilkyWayem nie ma takich problemów z racji na jego piankowatość. Generalnie bardzo zaskoczył mnie ten ograny batonik, rozpuszczany w buzi dostarcza wielu smakowych wrażeń, tym samym wpisuje go na listę moich faworytów.
    


      Prawdziwym hitem okazała się jednak kupiona przez Franklina czekolada Milka Super-G - rice pudding & plum. Szczerze to nie kojarzę, żeby taki wyrób był w naszych sklepach. Franklin jednak przyrzeka na wszystkie świętości, że to była ta. Hmmm może rzeczywiście byliśmy w Holandii. Wracając do Milki jej smak powodował wywrócenie gałek ocznych na drugą stronę. W trosce o wzrok Franklina zjadłem więc większość zanim się zorientował. Jeśli ta czekolada naprawdę istnieje to uważajcie jedząc ją pod wpływem.
      
      Na koniec zostawiłem sobie najbardziej mityczny smakołyk imprezy. Czekoladowe babeczki z nadzieniem wiśniowym. Franklin uważa, że to był wypiek domowy ja myślę, że mogły być kupne. Być może przybyły z innego wymiaru, nie wiem. W każdym razie po porządnym spaleniu wydawały się z początku tak klejące, że jedząc je byłem bliski uduszenia. Co najśmieszniejsze nie mogłem przestać. Na szczęście w wnętrzu muffina kryło się wspomniane wiśniowe nadzienie, które dawało odrobinę wytchnienia. Nie wiem czy kiedykolwiek będziecie mieli do czynienia z tym niezidentyfikowanym produktem, jeśli tak zalecam dalece większą ostrożność niż przy Bounty. Warto jednak zaryzykować bo babeczki owe są smaczne i sycące.
     No to by było na tyle jeśli nie dopadną nas ONI ani nie zapadniemy w śpiączkę cukrzyka to sprawdzimy jeszcze nie jeden wyrób czekolado podobny i podzielimy się wrażeniami. Scoo do do do do do do

1 komentarz: